środa, 30 lipca 2014

Najprostszy gotowany serniczek


 W lodówce znalazłam kostkę twarogu, której kończyła się ważność. Podjęłam decyzję, że ugotuję sobie serniczek!
Oczywiście wcale nie przeszkadzało mi to, że na zewnątrz upał, termometr prawie pękał. Serniczek można ugotować, wstawić do lodówki, a w międzyczasie wziąć prysznic i wypić herbatę, a potem... zjeść sernik prosto z lodówki. Chociaż mi nie przeszkadza taki lekko ciepły.


Składniki:

*kostka twarogu
*odrobina mleka, ewentualnie jogurtu naturalnego
* żółtko

*porządna łyżka proszku budyniowego(ja użyłam śmietankowego)
*mleko
*białko
*coś do posłodzenia

Kostkę twarogu wymieszać z mlekiem i żółtkiem, przelać do rondelka i gotować na małym ogniu. W międzyczasie wymieszać budyń z mlekiem i całą masę przelać do twarogu. Zagotować, dodać białko, intensywnie mieszać. Na końcu dodać coś do posłodzenia. Ja nie słodziłam.
Podałam z suszoną żurawiną, suszonymi bananami, suszonymi morelami i przepyszną mieszanką ziarenek Cynamonowy Raj od Ziarenkowo..

wtorek, 29 lipca 2014

Herbata Sirocco


 Dzięki uprzejmości sklepu Sirocco Tea mam możliwość testowania herbaty. Serdecznie dziękuję!
Przyznam szczerze, że herbatę uwielbiam pod każdą postacią i w mojej szafce znajduję się mnóstwo pudełeczek z tym najwspanialszym trunkiem. Swoją drogą mój organizm toleruje wodę niegazowaną, kawę i herbatę - najlepiej zieloną, choć czerwoną nie pogardzę. Tak samo jest z moją Mamą(właściwie było, bo przez problemy z przyswajalnością żelaza musi unikać herbaty). 


 Jestem wielbicielką rzeczy pięknych, więc to przede wszystkim opakowanie podbiło moje serce, które kryje w sobie uroczą torebeczkę z wyjątkową zawartością. Mama skosztowała Ceylon Sunrise i bardzo jej smakowała, zaś ja wypróbowałam Rooibos Tangerine oraz Yellow Wish. Ta druga była przepyszna! Myślę, że zdecyduję się na pełnowymiarowy produkt. Moim zdaniem to świetne połączenie zielonej herbaty i mango, które uwielbiam!



 Cena herbaty to 59 zł. Dostępne są saszetki oraz puszki. Moim zdaniem naprawdę warto je zakupić. Świetnie sprawdzą się również w roli prezentu dla herbatoholika!

Pozdrawiam

#5 Wymądrzenia: blogerzy i zarobki

 Ten wpis pojawił się w tamtym tygodniu, ale ze względu na to, że spotkał się on z wielkim oburzeniem, postanowiłam go usunąć. I po co? Bo komuś się nie spodobało to, że mam własne zdanie? 



 Przyznam szczerze, że trochę dziwnie mi pisać na ten temat, gdyż jest on dosyć… kontrowersyjny? Nie wiem, jak to nazwać. W każdym razie są zwolennicy i przeciwnicy zarabiania na blogu. Nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała.
Oczywiście nie bierzcie tego tekstu bardzo do siebie, bo nie mam tu na myśli wszystkich blogów. Jasne, sama nie mam wielkiego doświadczenia, ale czy nie mam prawa wyrażać swojego zdania?
 Sama kiedyś byłam wielką przeciwniczką. Myślałam sobie: ,,Haha, jak to? Nie dość, że wykonuje takie banalne zajęcie to jeszcze kasę ciągnie, w d*pach się poprzewracało”(wybaczcie za ten wulgaryzm). Tak właśnie myślałam, gdy jeszcze nie prowadziłam bloga(albo gdy prowadziłam tak beznadziejnego bloga, że pojawienie się notki było cudem, nie wspominając już o jej temacie, bo byście mnie wyśmiali).
 Gdy założyłam Śniadanie u Lar zaczęłam stopniowo zmieniać zdanie. Co jak co, ale to wymaga i czasu, i chęci… Też trzeba zainwestować w prowadzenie ciekawego bloga i niekoniecznie mowa jest tutaj o pieniądzach. Zleciały trzy miesiące, a mój mały kawałek w Internetach zdobył najlepsze grono czytelników, więc ja sama zaczynam więcej od siebie wymagać, a także więcej… dawać(czy coś takiego).
Tutaj nasuwa mi się jedna myśl sprzed kilku miesięcy. Dlaczego wcześniej byłam tak bardzo przeciwna zarabianiu na blogu(albo współpracy blogerów)? To też w pewnym sensie praca. Jeżeli ktoś jest sprzątaczką, nauczycielem, lekarzem… to czemu nie krytykuje się takich ludzi? To jest logiczne – takie osoby wykonują pracę, inwestują swój czas(w przypadku niektórych zawodów nawet lata nauki), więc dostają zapłatę za swoje zajęcie. Blogerzy też należą do takiego grona – wszakże zrobienie ładnego zdjęcia, przeróbka graficzna, napisanie wpisu i wiele innych zajęć też wymaga czasu. Nie wspomnę już o tym, że wiele blogerów inwestuje np. w sprzęt, czy kursy…A ludzi i tak krytykują, gdy widzą, że ktoś tam nawiązał współpracę z jakąś firmą i dostaje darmowe produkty(dla wyjaśnienia: współpraca polega na wzajemnej reklamie) albo wyświetla reklamy i zarabia kokosy. I niech zarabia, kto mu zabroni?
Mimo wszystko do ludzi to nie dociera. Zawsze znajdą sposób żeby kogoś skrytykować. Dlaczego?
Odpowiedź jest jedna: zazdrość(jasne, ja też zazdrościłam). I nadal czasami cicho wzdycham, ale wiem, że inni zasługują na to swoją ciężką pracą.
Ja zupełnie nie umiem tego zrozumieć. Każdy w każdej chwili może założyć bloga i przelewać na niego swoje myśli, dzielić się z innymi. Niektórym przydaje się dar pisania o niczym(o tak, usłyszałam to od mojej ukochanej polonistki), zainwestować swój czas i działać! W czym tkwi Wasz problem, Internetowi Napinacze? 
 Nie myślcie sobie, że założyłam bloga tylko dla celów zarobkowych(o rany, ja nawet nie zarabiam na blogu). Oczywiście, fajnie jest dostawać pieniądze za coś, co się LUBI robić.
 W porządku, moi drodzy. Nie uważam, że mój blog jest wyjątkowy, moim zdaniem on nawet nie zasługuje na miano dobrego bloga. Jednak przyznam, że bardzo lubię gotować, robić zdjęcia, ,,dopieszczać je” i dzielić się moimi pomysłami z innymi. Wcześniej wspomniałam o blogach, które publikują banalne przepisy, ale sobie darowałam.
 Reasumując. Każdy może założyć (ciekawego)bloga. Jasne, że każdy może krytykować, ale pod warunkiem jeśli krytyka jest uzasadniona(i wcale nie trzeba być mistrzem w danej dziedzinie). Ja jako wielki hejter zobaczyłam, że prowadzenie bloga wcale nie jest łatwe.

PS. Darujcie sobie anonimowe komentarze. Jak jesteście tacy odważni to komentujcie z normalnych kont, albo się podpisujcie, czy coś takiego.

Ah, prawie bym zapomniała. Wielkie podziękowania dla oli Fiolki i dla Kurczaka. To dzięki Nim ten wpis znowu się tu pojawił.

sobota, 19 lipca 2014

Słoneczna gryczanka


 Ale ciepło!
Na ratunek przychodzą płatki gryczane. Warto ich wypróbować w szczególności w taki upalny dzień. Wystarczy zalać płatki wodą, ewentualnie mlekiem, sokiem etc. Na koniec dodać ulubione dodatki. Ja dzisiaj postawiłam na brzoskwinię, suszoną żurawinę i mieszankę nasion od ziarenkowa


piątek, 18 lipca 2014

Współpraca


 Wczoraj doszła do mnie paczka od https://www.facebook.com/ziarenkowo - także zapraszam Was do zapoznania się z asortymentem. Myślę, że kopiowanie tego, co już autorzy napisali jest zbędne.
Aczkolwiek bardzo się cieszę z tej współpracy, mimo że produktów jeszcze nie próbowałam(co, wstrzymywałam się ze zdjęciami!). Opakowanie zachęca - minimalistyczne, czyli to, co Karolcia lubi najbardziej!
W każdym razie chcę tu wspomnieć o twórcach. Naprawdę mogę polecić, bo Pani, która ze mną korespondowała jest bardzo miłą i uprzejmą osobą! Oby więcej takich osób.

PS. W tym tygodniu nie było Wymądrzeń, bo nie miałam pomysłów. A teraz już mam. I to dwa! Ale to dopiero w następnym tygodniu.
Mało mnie na blogu ostatnio, bo w wakacje mam za dużo czasu wolnego i mi się w głowie przewraca. To pewnie od słońca. 

czwartek, 17 lipca 2014

Nocne ciasto drożdżowe


 Przyznać się! Kto nie próbował? Jeżeli są takie osoby to radzę Wam nadrobić straty. Ciasto jest banalnie proste - pisze to osoba, która boi się dotknąć drożdży. W dodatku zdradzę Wam, że ciasto właściwie robi się same. Zachęceni?

O nocnym cieście drożdżowym wspomniała kiedyś tam koleżanka mojej mamy. Tak zachęcająco opisywała to ciasto, że miałam ochotę zrobić je już w tamtej chwili. Niestety ograniczył mnie brak składników.
Jednak uzupełniłam zapasy i już wczoraj wieczorem przygotowałam składniki, które przez noc się wymieszały. Rano wystarczy dodać mąkę, wyrobić ciasto i wstawić do piekarnika.
Naprawdę polecam.

Składniki:

5 jajek
szklanka cukru(można więcej, jeśli ktoś lubi słodkie)
2 szklanki mleka
paczka świeżych drożdży
kostka margaryny
4 szklanki mąki

Wszystkie składniki oprócz mąki wrzucić do miski. Przykryć ściereczką na noc. Rano dodać mąkę i wyrobić ciasto. Dodatki można dobierać dowolnie. Ja postawiłam na maliny i jagody.
Piec w formie wyłożonej pergaminem przez około godzinę w 160*. 

Smacznego ;)



poniedziałek, 14 lipca 2014

Sernikoszarlotka



 Nie potrafię wymyślić innej nazwy dla tego deseru, więc będzie sernikoszarlotka. 
Jak nazwa wskazuje jest to połączenie sernika i szarlotki, czyli moich dwóch ulubionych ciast. Szarlotka bardzo kojarzy mi się z jesienią, ale to tylko delikatne wykończenie, bo to masa serowa odgrywa tu główną rolę.
Sernikoszarlotka to super rozwiązanie zarówno jako śniadanie, jak i deser. Jest czasochłonna, ale można ją przygotować wieczorem, a rano ją zjeść. Możliwe, że zaskoczy innych, gdy przygotujecie ją jako deser. Polecam podawać ją właśnie w takich szklaneczkach, bo masa serowa nie jest gęsta. W zasadzie można użyć żelatyny albo pokombinować. W każdym razie mi odpowiada ta płynna konsystencja. 
Ah, prawie bym zapomniała. Deser jest bezglutenowy. Całkiem przypadkowo, bo uwielbiam kaszę kukurydzianą. Takie połączenie manny i jaglanej. Oczywiście możecie użyć dowolnej kaszy, a nawet zrezygnować ze spodu, ewentualnie użyć zmiksowanych ciastek... Do wyboru, do koloru. Ja polecam kaszę kukurydzianą. Warto wypróbować.


Składniki

spód:
2 łyżki kaszy kukurydzianej
woda

masa serowa:
50 g twarogu(ja używam w kostce, chudego)
łyżka jogurtu naturalnego
żółtko
ubite białko
łyżka miodu(albo innego słodzidła)
łyżeczka cukru waniliowego(opcjonalnie)

mus szarlotkowy:

jabłko
woda
łyżka cynamonu
garstka żurawiny

Kaszę ugotować. Odstawić do przestudzenia.
Twaróg wymieszać z jogurtem, dodać żółtko, ubite białko i miód. Odstawić do lodówki w celu schłodzenia.
Jabłko udusić z żurawiną. Gdy jabłka będą miękkie zgnieść je widelcem na mus(nadmiar wody odsączyć) i wymieszać z cynamonem.
Na dnie szklaneczki ułożyć kaszę, zalać masą serową i dodać mus. Ponownie schłodzić.

Smacznego ;)


piątek, 11 lipca 2014

Drożdżowe gofry


 Są! Nareszcie są!
Nie spodziewałam się, że kiedyś będę eksperymentowała z drożdżami. Ciasto drożdżowe wydawało mi się dosyć skomplikowane. Jednak nadszedł czas, kiedy miałam kuchnie tylko dla siebie! I to przez dwa tygodnie! Stwierdziłam, że muszę to wykorzystać. 
Najpierw były buły drożdżowe, potem rogaliki, jagodzianki... Znikały w tak szybkim tempie, że nawet nie zrobiłam im zdjęć.
 Z goframi drożdżowymi wyszło bardzo spontanicznie. Akurat tego dnia zrobiłam pankejki, które mi nie wyszły i wtedy z nieba spadł mi przepis na gofry. Już wcześniej miałam na nie ochotę, więc musiałam spróbować. Trochę się bałam, ale były pyszne. Wczoraj powtórzyłam eksperyment ze zwiększoną ilością składników. 
W smaku przypominają trochę pączki, trochę bułeczki... Ja uwielbiam smarować je serkiem kremowym, ale na słodko też są super! 
Zresztą... co ja Wam będę mówiła? Spróbujcie koniecznie!

Przepis pochodzi stąd, ja podaję od razu zwiększoną ilość składników, bo są przepyszne nawet na następny dzień. Jednak musicie wiedzieć, że niekoniecznie mogą przetrwać do następnego dnia ;)

Składniki:

15 g drożdży
łyżeczka cukru
duża łyżka oliwy z oliwek(można użyć oleju)
3/4 szklanki mleka
szklanka mąki 

Drożdże rozpuścić w letnim mleku. W miseczce wymieszać mąkę z cukrem, dodać rozpuszczone drożdże i oliwę. Dokładnie wymieszać i odstawić miseczkę przykrytą ściereczką w suche miejsce na 15 minut. 
Gofry piec w dobrze rozgrzanej gofrownicy*(ewentualnie lekko natłuścić) przez 5-7 min(można nawet 10, jeśli macie słaby sprzęt).
Nie ma się czego bać. Jeżeli dobrze przygotujecie gofrownicę gofry ,,same będą się wyjmować". 



Smacznego!

*Warto długo rozgrzewać gofrownicę. Ja nagrzewam swoją nawet 20 minut, dzięki czemu gofry wychodzą, jak wychodzą ;). 

środa, 9 lipca 2014

#4 Wymądrzenia: historia mojego gotowania

Nie wierzę, że to już czwarta część Wymądrzeń! Dzisiaj będzie trochę inaczej - odrobina głupich wytłumaczeń, podziękowań, wspomnień... Nie każdy musi to czytać, bo to typowo osobisty wpis. Jednak jeśli ktoś chce to śmiało. Ostrzegałam.

Upał na zewnątrz, więc to idealny moment żeby wstawić zdjęcie zimowe, a przy okazji poznajcie kawałek mojego miejsca ,,pracy": TUTAJ JEM
 Lipiec. Wakacje. Część z Was pewnie wyjechała albo ma plan wyjechać, a może pracujecie, czy coś takiego. Ja stwierdziłam, że wakacje to świetny czas na… naukę. Pomijając fakt, że od września będę w klasie maturalnej i uczę się zawzięcie angielskiego i francuskiego, dużo czasu poświęcam gotowaniu.

,,Zrób kolaż, bo i tak nie masz co wstawić" - powiedział mój mózg
 Może nie uwierzycie, ale gdy byłam jeszcze w gimnazjum prawie podpaliłam kuchnię. Zaczęło się od tego, że chciałam odgrzać kotlety na obiad, a potem… zobaczyłam kopcącą się ścierkę. Nie wspomnę o tym, jak wiele razy przypaliłam mleko, spaliłam konkretnie ciastka(zapomniałam o nich) i wiele, wiele innych. Mimo tych porażek zawsze siedziała we mnie dziwna siła albo fascynacja, nie wiem. W każdym razie uwielbiałam(i uwielbiam nadal) przesiadywać z Mamą w kuchni i przyglądać się Jej gotowaniu. Pewnego dnia pomyślałam ,,też tak chcę, też chcę tak gotować”(co jak co, ale moja Mama jest moim mistrzem). Stwierdziłam, że może mi się udać – w końcu kiedyś zrobiłam pyszny blok czekoladowy(faktycznie, bardzo trudny w przygotowaniu) albo ciastka owsiane, czyli dwa desery, które pamiętają jeszcze czasy PRL-u.

Owsiane kulki, o których wspominałam
 W końcu przyszedł nowy rok i gdzieś w okolicach 1 stycznia stwierdziłam, że moim małym postanowieniem noworocznym będzie nauczyć się gotować, ale tak na poważnie. Uwierzcie, że zaczęłam bardzo poważnie. Zachciało mi się jakiś rogalików, ale przyznam, że potwornie bałam się kombinować z ciastem drożdżowym, gdy widziałam, jak Mama z nim ,,walczyła”. No i wyszukałam w sieci przepis na twarogowe.
Szczerze? Klęska. Nic więcej nie dodam.
Następną próbą nauki były sławne kokosanki. Szukałam, szukałam i znalazłam najprostszy przepis. Wyszły super. Mama zachwala, Tata też, Siostra zjada, jest fajnie, czuję się zmotywowana do dalszych działań.
 I tak sobie eksperymentuję. Nie zawsze jest kolorowo, zdarzają się potyczki i dołujące teksty Mamy w stylu ,,daj sobie spokój z tym gotowaniem” albo ,,ty to już lepiej nic nie gotuj”. Pamiętam taki jeden incydent, dzień przed moimi osiemnastymi urodzinami stwierdziłam, że wyręczę moją Mamę i upiekę babeczki(gotowiec). Nie dysponuję formą na muffiny, więc piekłam je na nierównej blaszce. To był chyba najgorszy zakalec w moim życiu.
Żeby nie było, mam też miłe wspomnienia. W szczególności jedno, gdy zrobiłam idealne gofry. Tak idealne, że nawet nad morzem takich nie zjecie.
 Tak sobie gotowałam, tak szukałam przepisów w sieci. W końcu nadszedł dzień, w którym zapragnęłam pisać bloga(dobra, miałam wiele blogów i wszystkie okazywały się niewypałem). Pomyślałam, że skoro tak lubię kombinować ze śniadaniami to mogłabym się dzielić nimi z innymi. Poza tym to mogłaby być taka mała motywacja i nauka regularności i takie tam, wiecie.
 Jest blog, są wpisy, jest motywacja no i najważniejsze, że są CZYTELNICY. Czytelnicy tacy prawdziwi, a nie ,,super blog obserwuje i licze na rewanz”(denerwowało mnie to w poprzednich blogach).
 Nie uważam się za jakiegoś guru, nie uważam, że odniosłam sukces. Mój blog ma ponad trzy miesiące i cały czas się rozwija, a ja chcę więcej, choć sama jeszcze nie wiem co dokładnie. Każdego dnia zapisuję do swojego zeszytu wiele ciekawych potraw, odwiedzam mnóstwo fajnych blogów i zdarza mi się nawet je skomentować! Lubię poznawać, lubię się uczyć, a przede wszystkim lubię się odwdzięczać i dawać z siebie tyle, ile mogę dać.
Wiecie co? Przez prowadzenie bloga zyskałam nowe hobby. Nie wiąże z nim przyszłości, ale to bardzo fajne zajęcie.
 A na zakończenie kilka zdjęć, które obrazują moje ,,profesjonalne" pichcenie. 








I to tyle. 

Pozdrawiam ;)

poniedziałek, 7 lipca 2014

Bezglutenowe muffinki z jagodami


 Nie byłam przekonana do diety bezglutenowej. Właściwie uważałam, że niektórzy zaczęli sobie wymyślać uczulenia na gluten albo inne choroby, np. celiakie. Nadal tak uważam i nie sądzę, żebym szybko zmieniła zdanie. Ja uwielbiam chleb, nie wspomnę już o przepysznych grahamkach z chrupiącą skórką. 
 Jednak nadszedł taki dzień. Zauważyłam, że wiele osób mieli kasze w młynkach do kawy. Trochę mnie to intrygowało, ale jakoś nie ciągnęło do wypróbowania. Ponadto do tematu zaczęłam inaczej podchodzić, gdy moja Mama miała podejrzenia celiakii. W tamtym tygodniu przeszła na płynną dietę, więc o chlebie nie ma mowy. I wiecie co? Schudła dwa kilo w kilka dni, a o problemach z spuchniętym brzuchem nie ma mowy.
No i spróbowałam pokombinować z mieleniem kaszy.
Nie żałuję.

Nieładne zdjęcie nieładnej muffiny - moja siostra posmarowała swoją porcję Nutellą
Moja muffina

 Nie są idealnie miękkie... No dobra, mają twardą skorupę, ale w środku są mięciutkie i puszyste. W smaku są smaczne. Myślałam, że będzie gorzej. Kasza nadaje lekko orzechowego posmaku. Może inaczej smakowałyby bez dodatku mąki kukurydzianej. Nie dodawałam cukru, zastąpiłam go rozgniecionym bananem i miodem, a jednak i tak były mało słodkie.
Żałuję, że krótko mieliłam kaszę - niestety była bardzo wyczuwalna(moja siostra myślała, że ząb jej się pokruszył). Moim zdaniem najlepsze są na ciepło.
 Może mój debiut z bezglutenowymi wypiekami był średni, ale nie poddam się!



  Skorzystałam z tego przepisu. Użyłam 1 i 1/3 szklanki mąki gryczanej(kasza gryczana zmielona w młynku), 1/3 szklanki mąki kukurydzianej i 1/3 szklanki mąki ziemniaczanej, nie użyłam cytryny i zamieniłam proszek do pieczenia na sodę.

PS. Wymądrzenia pojawią się jutro, ewentualnie w środę ;)

Dobra, ja lecę. Czeka mnie dzisiaj chyba ciekawy dzień.


niedziela, 6 lipca 2014

Babeczka z kaszy jaglanej



 Zatrzymałam czas.
Dobrze, że ukochana niedziela w końcu nadeszła. Mogłam trochę pokombinować i poszaleć w kuchni, a uwierzcie, że w końcu mam szansę! Przez ten tydzień nauczyłam się wielu rzeczy, a o tym dowiecie się w następnym tygodniu. 

 No i dzisiaj znalazłam chwilę na przygotowanie sobie dużego kubka wypełnionego wodą z cytryną i miętą. Potem pokombinowałam z kaszą jaglaną, którą ugotowałam wczoraj na wieczór. No dobra, zrobiłam ją z myślą, że może moja Mama skorzysta, gdyż jest teraz na diecie płynnej(myślałam o jakimś budyniu jaglanym), ale nie chciała. Trudno, ja skorzystałam!

 Wygląda jak pudding, ale mi skojarzyła się z babeczką(muffiną, jak kto woli). Nie myślałam długo nad podaniem. W lodówce zalegały jagody, więc wymieszałam je z Bieluchem. Dodałam truskaweczki i banana. Było przepyszne. Mogę powiedzieć, że tydzień kończę bardzo udanym śniadaniem!

 A poza tym: jak mijają Wam wakacje? Mi niestety bardzo kiepsko. Zrezygnowałam z pracy, bo miałam swoje powody, poza tym zastępuję Mamę i w pracy i w domu. Nie narzekam, ale nauczyłam się wielu rzeczy. Wstyd się przyznać, ale w końcu umiem prasować. Na naukę nigdy nie jest za późno.

Miłego dnia



środa, 2 lipca 2014

#1 Miesiąc miodowy: czerwiec


 Wiem, wiem, wiem... To miał być zwykły blog śniadaniowy. Nic więcej. Wpisy miały się pojawiać nieregularnie, spontanicznie. Nic nie planowałam. A jednak blogowanie wciąga i to bardzo. Cóż... apetyt rośnie w miarę jedzenia, czy jakoś tak.

W każdym razie postanowiłam stworzyć kolejną serię postów pt. Miesiąc miodowy(wow, moja kreatywność mnie zachwyca). Początkowo miały się tu znaleźć tylko wydarzenia z minionego miesiąca, jednak stwierdziłam, że nie każdego może to interesować, więc rozbudowałam trochę bardziej serię w taki sposób, aby każdy znalazł coś dla siebie...


Co się działo u Larandil?
Trochę się pochwalę...



1. Zaczęły się wakacje! 


A to oznacza masa wolnego czasu, totalna beztroska, mnóstwo godzin spędzonych na gotowaniu! 
No dobra, kolorowo nie będzie. W wakacje będę pracować, nie planuję żadnego wyjazdu, ale i tak się cieszę, bo będę miała mnóstwo czasu żeby się pouczyć - zarówno do matury jak i pogłębiać swoją wiedzę kulinarną.

2. Wystąpiłam gościnnie w Pytaniu na Śniadanie


Niesamowite przeżycie, aczkolwiek mnóstwo stresu. To wielkie wydarzenie i w czerwcu, i w tym roku, i w moim życiu. Jednak na drugim miejscu, bo wakacje ważniejsze, a poza tym nie lubię się chwalić i wywyższać. 

3. Upiekłam owsiankę i zrobiłam swój pierwszy pudding chlebowy



Przełamałam się i zrobiłam to, co powinnam zrobić już dawno. Domownikom nie smakuje, bo mało słodkie, ale mi to nie przeszkadza. Staram się ograniczać cukier, więc mi takie rzeczy bardzo smakowały.
Nie mogłam się zdecydować, co bardziej mnie zachwyciło, więc wstawiam dwa przepisy.

4. Zaczęłam biegać


 Nie mam żadnego zdjęcia, które mogłoby się wiązać z bieganiem, więc wstawiam krajobraz, który towarzyszy mi zazwyczaj podczas biegu. Wygląda obiecująco, prawda? ;)
Jak zaczęłam? Wstałam, założyłam buty i pobiegłam. Proste.

5. Zmieniłam wygląd bloga. 


 Przyznam się, że dużo czasu poświęciłam na zrobienie szablonu. Chciałam żeby było idealnie. Jest prawie idealnie. Pewnie niedługo wprowadzę nowe zmiany(menu do wymiany, niestety). 
 Poza tym mogę świętować, bo w czerwcu wybiło ponad 5000 tysięcy wyświetleń. Nie spodziewałam się, naprawdę. To dla mnie mały sukces!


Co (nie)smakowało Larandil?
czyli cztery produkty, które mnie oczarowały i jeden, który zawiódł.


 1. Płatki kukurydziane



 Wiem, wiem. Nie należą do superfoods, ale są przepyszne. Kupiłam taką wielką paczkę i bywały dni, że zjadałam po 3 miseczki dziennie. 

2. Truskawki i porzeczki


 Czerwiec to idealny miesiąc dla truskawek. Pochłaniałam je kilogramami. 
Odkryłam również cudowne porzeczki. Nie wiedziałam, że mają takie ciekawe właściwości. Szkoda, że te z krzaczka już zniknęły...

3. Kawa z kakao



 Bardzo posmakowało mi takie połączenie. Jednak mamy lipiec, więc kawa z kakao odstawiam na bok, będę delektować się innym napojem.

4. Kefir

 Pewnie niektórzy z Was pomyślą, że nie mam o czym pisać. Mam. Piszę o kefirze, który naprawdę mnie zauroczył w tym miesiącu. Wykorzystywałam go, jak się dało - miksowałam z truskawkami, mieszałam z twarogiem i galaretką albo piłam solo. 

5. Lody Oreo

 Naprawdę się zawiodłam. Spodziewałam się czegoś lepszego. Nie będę pisać tutaj szczegółowej recenzji, napiszę krótko: nie polecam.

Co oczarowało Larandil w Internetach?

1. Robię małą, ale słuszną reklamę dobremu znajomemu. Od zawsze podziwiałam Rafała i jest on moją motywacją. Polecam poczytać Jego bloga - naprawdę warto. 

2.  W tym blogu  się zakochałam. Proste i smaczne przepisy, a do tego przepiękne zdjęcia. W szczególności polecam ten przepis. 

3. Uwielbiam bloga BLACK DRESSES, a wczoraj autorka dodała bardzo fajny wpis o bieganiu

4. W czerwcu odkryłam jeszcze jednego ciekawego bloga. Zajrzyjcie koniecznie.

5. Nie wszyscy wiedzą, że uwielbiam rysować i łatwo zachwycam się pięknymi ilustracjami. Może i Was zainspiruje blog Oany Befort? 



Ciasteczka owsiane - najprostszy przepis

Ciastka owsiane, grejpfrut, jabłko i lemoniada bazyliowa

 W końcu zrobiłam! Swoje pierwsze owsiane ciasteczka. Jestem z siebie dumna. Są idealne. Najlepiej zrobić je wieczorem, a rano delektować się smakiem ciastek.
 Moja przygoda z ciastkami jest dosyć skomplikowana. Szukałam możliwie najprostszego przepisu(jestem wielką minimalistką w kuchni). Gdy widziałam, że przepis jest skomplikowany i zawiera dużo składników od razu wyłączałam stronę. Nie lubię. Od razu mi się miesza w głowie. Swoją drogą nie rozumiem, dlaczego inni narzucają propozycje dodatków?
Oczywiście nie mam na myśli przepisów specjalnych(np. kokosowe ciasteczka owsiane). Większość przepisów w Internetach zawierała składniki, których ja nie miałam. Przepisu nie znalazłam.
Jednak pewnego dnia ciocia powiedziała, że do ciastek można dodać wszystko. Tylko ona dodaje dużo jajek żeby skleić całość.
 Jeżeli macie w domu nadmiar płatków owsianych nie zastanawiajcie się - bierzcie się do pieczenia.


Przepis bazowy:

*płatki owsiane,
*coś do sklejenia, np. jajko, miód, banan

 Jeżeli chodzi o dodatki ja dodaję wszystko, co mam w szafce. Akurat postawiłam na siemię lniane, kokos, suszone morele, daktyle, migdały... Możliwe, że jeszcze coś dodałam.
Ciastka zjadłam w obecności owoców i pysznej lemoniady bazyliowej z bazylią prosto z ogródka.




PS. Dziękuję bardzo za wszystkie komentarze pod ostatnimi #wymądrzeniami. Jesteście kochani.